a zatem sobotnim wieczorem wybierasz się z mężem na randkę
coś w podobie randki właściwie, bo tachasz ze sobą na romantyczne spotkanie, prócz własnej osoby, jeszcze dziecko lat prawie dwa, ale przy wielodzietności ferie starszaków to dla ciebie jakby okazja last minute ibiza all inclusive, mąż stolik zarezerwował w saskiej gębie, więc wynalazłszy dziecięciu zadanie bojowe: „masz tu plecaczek z żółwikiem, spakuj się na naszą wyprawę, randkę tatusia i mamusi”, udajesz się do toalety, zamykając za sobą drzwi z ulgą a bez lęku (bo przecież ma zadanie, nie trzeba zostawiać uchylonych?), myjesz się, pacykujesz, wsłuchana w błogą acz złowieszczą ciszę (zadanie działa pierwsza klasa!), no to jeszcze przy myciu zębów gazetkę dzisiejszą („wysokie obcasy” z wywiadem z dominiką dzikowską) chętnie przejrzę (bo jak nie teraz, to kiedy?), cisza narasta i nabrzmiewa, więc w schludną czerń odziana wychodzisz z łazienki, kosmyk za uchem wdzięcznie przyklepując, zakręcając przylizując
i oto wrastasz
wrastasz i wrzeszczysz
a wrzask niesie się nad kanapą, nowiutką, w barwie gustownej miedzi, teraz upstrzonej pacynami bieli
pacynami kremu, i kremu. i kremu. i kremu
nowiuśko otwartego sudocremu
(uwaga, lokowanie produktu!)
więc nie panując nad sobą, nad czernią, nad układem kosmyków, dopadasz: dziecka, kanapy, czerń matowieje, kosmyk się chwieje, biel bierze wszystko:
śnieg na oparciu, na podołku, śnieg na ubraniach, misiach, śnieg jak miedź brzęcząca, ty jak cymbał grzmiący
krem na odparzenia na rilkem, krem na odleżyny na eliocie, krem przeciw zapaleniom pieluszkowym na jesieninie, krzyk wybrzmiewa, wybrzmiewa i ginie
dwie całe w spustoszeniu i bieli
dobrze żeśmy mężu zaczęli
nasze kremowe randewu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz