Śniło mi się, że zabijam słowami. Nie pamiętam kogo, wiem
tylko, że wypowiadałam mordercze życzenie – i ktoś za mnie wbijał komuś nóż pod
łopatkę. Ja potem trupa zakopywałam i załatwiałam sobie alibi – niewinna, bo
przecież używałam nie noży, lecz słów.
Tymczasem M. śniły się szufladki. Szufladki „od dzieci, o
dzieciach, dla dzieci” – w które jacyś „oni” wpychają moje pisanie. A może sama
się wpycham? Może zamiast tak ciągle czuwać i czulić, łaskotać i kołysać – powinnam
podostrzyć słowo i pchnąć je jak majcher pod łopatkę?
Ale póki co – afirmuję wbrew frustracjom, wbrew szufladkom.
Bo taki mam „kłopot organiczny”. Czytam w starych, chyba jeszcze
„przeddzieciowych” notatkach: „Kto jest kobietą dzietną, tj. kto ma taki KŁOPOT
ORGANICZNY, ten nie może być na innych polach znaczny, ważny, ani tym bardziej
twórczy, genialny” – napisała Maria Komornicka, już jako Piotr Odmieniec Włast.
Stwierdziła/stwierdził – i niech tam. Trochę się jeszcze z
tym „kłopotem” mało twórczo, mocno kwoczo, poobnoszę, pomoszczę. A potem otworzę
zamknięte przed dziećmi szufladki. Znajdę tam brzytwę, scyzoryk i majcher. Napiszę,
gdy naostrzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz