Poniedziałkowe spotkanie we Wspólnym Pokoju – temat: autyzm.
Oprócz stałych bywalczyń, przyzwyczajonych do mówienia o literaturze, literaturze,
literaturze (kobiet), przy seminaryjnym stole gromadzą się (w ścisku, bo
frekwencja jak nigdy) także terapeutki zaproszone przez Magdę oraz mamy
dzieci autystycznych. Dłuższą chwilę szukamy języka, który mógłby wyjaśnić
niewiedzącym, a jednocześnie nie poranić obarczonych wiedzą. Już ten pierwszy
kłopot komunikacyjny pozwala nam wczuć się (fakt, w ledwie zauważalnym
odprysku) w sytuację wyobrażonych bohaterów spotkania. Niewiele mówimy o
lekturach zadanych przez prowadzącą (o Dziewczynie,
która pływała z delfinami Sabiny Berman, o autobiograficznej powieści Nikt nigdzie Donny Williams i paru
innych). Literatura, nawet ta „auto”, wydaje się dzisiaj jakimś niezręcznym
naddatkiem, czymś z gruntu nieprzystającym do zamkniętego, autystycznego
świata. Jakby słowo, nawet użyte w sposób „wysoko funkcjonujący”, nie pasowało
do rzeczy, którą się luźno inspiruje i do której nieudolnie – po aspergerowsku?
– aspiruje.
Spokrewnianie słów według brzmień, nie znaczeń, rozsmakowywanie
się w nich, dotykanie faktury wyrazów, spostrzeganie barw głosek, rejestrowanie
rozświetleń lub zaciemnień fonemów, skazywanie językowych drobin na
samowystarczalność i niezależność od rzeczywistości, uparta logorea, alienujący
autotematyzm – to wszystko (i jeszcze wiele) dotyczy w równym stopniu rytuałów
językowych ludzi mieszczących się w spektrum autyzmu, jak i lingwistycznych
spirytualiów niektórych poetów. I znowu nadużycie, zbędny estetyzujący
naddatek, chyba że przyjmiemy (tak, kwestia granicy między neurotypowością a
autystycznością cały czas powraca w naszej dyskusji), iż każdy z nas ma swoje
miejsce w obrębie owego spektrum.
Jak bardzo mamy w nim swoje miejsce, pokazują warsztaty
przeprowadzone przez Magdę pod koniec spotkania (też nietypowe we Wspólnym
Pokoju, gdzie nigdy wcześniej nie rozsupływałyśmy tak radykalnie sznureczków
przy gorsecikach asekuracyjnych dyskursów). Niewyjaśniona sytuacja, w której
stajemy się podopiecznymi, rozdawanie przez terapeutki okularów zaklejonych
czarną i granatową taśmą, losowanie rękawic, które rąk nie chronią, ale
przeciwnie – przyoblekają je w niezręczność, a potem niewykonalne zadanie: mamy
wyciąć z kartonu kwadracik z figurą geometryczną, nawlec (na pół ślepo, w
unieruchamiających rękawicach!) na igłę grubą mulinę (lubię, już nie lubię, to
słowo), a potem obrębić figurę (terapeutki każą wyhaftować, nie obrębić, ale
kto by się w tej sytuacji kłócił o niuanse).
Poddaję się, zanim zacznę.
Frustrują mnie Maria i jeszcze jedna uczestniczka, które odmówiły współudziału – wiem, że są poza
grą, że patrzą, i jest mi z tym bardziej niewygodnie niż moim dłoniom w
prawie-że-bokserskich rękawicach. Maria potem się wciąga (dzięki czemu
przestaje mnie frustrować) – Magda tłumaczy, że zachowuje się jak aspergerowiec
wysoko funkcjonujący, który najpierw nie chce brać udziału w idiotycznych
według niego zajęciach, ale potem wkręca się w grę na swoich zasadach (obszywa
terapeutyczne kółko kartonem i robi dla Magdy koronę). Najbardziej przeszkadza
mi milcząca obecność drugiej nieuczestniczącej uczestniczki – zaburza porządek, rozwala symetrię, wymyka się
ze skonstruowanej w tej grze opozycji między zaburzonymi a opiekunkami. I chociaż
jej nie widzę przez zaklejone okulary, rozprasza mnie bardziej niż bodźce,
którymi atakują nas terapeutki: dzwonki, grzechotki, łaskoczące pędzelki, błyskające
światła.
Przeraża mnie własna reakcja na tę, bądź co bądź, zabawę. Gdy
otrzymuję niewykonalne zadanie, automatycznie (autystycznie właśnie?) zapadam
się w sobie, zamykam i kulę – mam ochotę założyć kaptur, zakryć okulary
rękawicami, udawać, że mnie nie ma, kiwać się albo wejść pod stół, żeby nikt
nie widział mojego upokorzenia. A zaraz po reakcji wycofania przychodzi
niespodziewana agresja – mam ochotę awanturować się o porządek, przywołać
wrzaskiem do gry osoby, które nie biorą udziału i patrzą. Przez chwilę widzę i
zaczynam rozumieć moją najstarszą córkę, która tak właśnie – wycofaniem i
agresją – reaguje niekiedy na propozycję wspólnych zabaw plastycznych („Nigdy
nie zrobię tego kolażu, bo jestem beznadziejna!”, „Sama sobie lep durne kubki z
tej głupiej gliny, bo ja nie potrafię, nienawidzę tego!”).
I dopiero po kilku minutach wirowania wokół własnej osi moje „ja” wyskakuje na wirażu i przystępuje do działania – z jakąś nieznaną mi zaciekłością biorę mulinę, przegryzam ją zębami (nie będę się prosić o nożyczki ani nieudolnie się z nimi szarpać), jednym ruchem nawlekam igłę i wypuszczam z siebie dziewczynkę z piracką opaską na prawym oku, która ćwierć wieku temu z zalecenia okulisty terapeutyzowała zezowate i niedowidzące oko nieustannym haftowaniem. Już się nie złoszczę, już się tylko wycofuję: wbrew bodźcom, w błogie zafiksowanie.
I dopiero po kilku minutach wirowania wokół własnej osi moje „ja” wyskakuje na wirażu i przystępuje do działania – z jakąś nieznaną mi zaciekłością biorę mulinę, przegryzam ją zębami (nie będę się prosić o nożyczki ani nieudolnie się z nimi szarpać), jednym ruchem nawlekam igłę i wypuszczam z siebie dziewczynkę z piracką opaską na prawym oku, która ćwierć wieku temu z zalecenia okulisty terapeutyzowała zezowate i niedowidzące oko nieustannym haftowaniem. Już się nie złoszczę, już się tylko wycofuję: wbrew bodźcom, w błogie zafiksowanie.
(W haftowanie, słów zszywanie, pisanie:)
wersja intro
czego mi brakuje dostępu do siebie
tworzę więc pewnie mam twarz ukrytą
głęboko w splotach ciała
a to jest korpus czuły
corpus delicati
a to jest jego lęk paniczny
w skórze języka horror vacui
a to jest kalka skaleczeń w autobiokopię wpisana
ogień mnie nie spopiela więc sobą zajęta
otwieram się zamykam
tu głód się kładzie pomiędzy wargami
tu słowa ścielą się
głęboko w splotach ciała
a to jest korpus czuły
corpus delicati
a to jest jego lęk paniczny
w skórze języka horror vacui
a to jest kalka skaleczeń w autobiokopię wpisana
ogień mnie nie spopiela więc sobą zajęta
otwieram się zamykam
tu głód się kładzie pomiędzy wargami
tu słowa ścielą się
komunikanty słów
językiem do cna zjadłam siebie
zamykam się otwieram
przybieram na odwadze
a to jest z wymiernych dystansów spisany geobiografik
pod chłostą oczu publiczną wzniecam ciałopalenie
a to jest serdeczny szczeroścień i jego we mnie przeszycie
więc mówić nie gołosłownie
odtąd już tylko na prawach czułości
nie do twarzy mi z tym ale chcę
powiedz to powiedz to cielniej
dostąpię ciebie gdy siebie odstąpię
językiem do cna zjadłam siebie
zamykam się otwieram
przybieram na odwadze
a to jest z wymiernych dystansów spisany geobiografik
pod chłostą oczu publiczną wzniecam ciałopalenie
a to jest serdeczny szczeroścień i jego we mnie przeszycie
więc mówić nie gołosłownie
odtąd już tylko na prawach czułości
nie do twarzy mi z tym ale chcę
powiedz to powiedz to cielniej
dostąpię ciebie gdy siebie odstąpię
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz